Ktoś powtórzył mi, przypadkiem, Twoje słowa;
Oj, kochałem tę dziewczynę, była słodka,
z alabastru miała skórę, włosy lśniące.
Nie zapomnę popołudnia na tej łące.
Też pamiętam na tej łące popołudnie.
Tego lata słońce w Bystrej grzało cudnie.
U Szymanka beczał baran, a na niebie:
jeden obłok, wciąż wędrował. Chciałam Ciebie.
Mech był miękki, niczym dywan z Anatolii,
reszta łąki przystrojona w mleczną kolię.
Ty bez spodni, ja bez spodni, stanął jeleń.
Zakrwawione miał poroże. Chciałam Ciebie.
Nie, że jeleń, nie, że ryczał, grzało słońce!
Bardzo chciałam, tego lata, na tej łące.
A Ty naglę, to przestałeś mnie całować.
Teraz, kiedy byłam prawie, całkiem goła.
Nie zdążyłam nawet krzyknąć Jezus Maria.
Ty zniknąłeś, tylko bestia liście żarła.
Pozbierałam moje spodnie, Twoje spodnie.
Jeleń zadem się obrócił (tylko) do mnie.
Ktoś powtórzył mi, przypadkiem , Twoje słowa;
Oj, kochałem tę dziewczynę(...). Wielka szkoda.
Oj, kochałem tę dziewczynę, była słodka,
z alabastru miała skórę, włosy lśniące.
Nie zapomnę popołudnia na tej łące.
Też pamiętam na tej łące popołudnie.
Tego lata słońce w Bystrej grzało cudnie.
U Szymanka beczał baran, a na niebie:
jeden obłok, wciąż wędrował. Chciałam Ciebie.
Mech był miękki, niczym dywan z Anatolii,
reszta łąki przystrojona w mleczną kolię.
Ty bez spodni, ja bez spodni, stanął jeleń.
Zakrwawione miał poroże. Chciałam Ciebie.
Nie, że jeleń, nie, że ryczał, grzało słońce!
Bardzo chciałam, tego lata, na tej łące.
A Ty naglę, to przestałeś mnie całować.
Teraz, kiedy byłam prawie, całkiem goła.
Nie zdążyłam nawet krzyknąć Jezus Maria.
Ty zniknąłeś, tylko bestia liście żarła.
Pozbierałam moje spodnie, Twoje spodnie.
Jeleń zadem się obrócił (tylko) do mnie.
Ktoś powtórzył mi, przypadkiem , Twoje słowa;
Oj, kochałem tę dziewczynę(...). Wielka szkoda.